O
Bullace napisać można by wiele. Historia, legendy, fakty, ustrój, kultura... to wszystko skumulowałoby się w ogromny artykuł, przesiąknięty narracją. Po co jednak przedstawiać Wam to
wszystko od razu? Ciężko byłoby przyswoić tak pokaźną ilość wiedzy za jednym zamachem. W związku z tym, w dniu dzisiejszym, Bullace Inc. rozpoczyna
cykl artykułów, mających na celu oprowadzenie po tym, z pewnością wyróżniającym się z tłumu, hrabstwie Księstwa Sarmacji. Na pierwszy ogień:
historia.
Hrabstwo Bullace mieści w
Koronie Księstwa Sarmacji, w okolicach dwóch miast: Krezu i Feru. Powstało 5 grudnia 2014 r., nadane mojej osobie przez Jego Książęcą Mość Tomasza Ivo Hugona. Cóż jednak
działo się na tych ziemiach,
zanim osiadł na nich Albert Felimi-Liderski?
Tereny hrabstwa były
niezamieszkałe aż do roku 2009. Lasy, pola, łąki, to jedyne, co można było tu spotkać. Czasem przybywały tu jakieś zabłąkane, ferskie dzieci, szukając przysłowiowej przygody, rodem ze
Złota Gór Trzyczaszkowskich, czy innego Indiana Jonesa. Jednak ani złota, ani skarbów tu nie było.
Zboże, może jakieś dzikie borówki i
śliwki... tak, śliwek było tu bardzo dużo. Podobno jeszcze w latach 90. ubiegłego stulecia, scholandzkie emerytki przyjeżdżały tu zbierać te dobroci świata naturalnego! Jednak po wprowadzeniu
embargo i surowych kontroli na granicach sarmackich, napływ osób starszych zmalał, aż ostatecznie zniknął. Ryzykować karami dla jakichś śliwek? Dobrych, bo dobrych, ale śliwek? I tak Bullace zamarło. Na dobre
dziesięć lat.
W końcu nastał maj 2009 r., kiedy te świetne, żyzne tereny i surowce naturalne mogły zostać
spożytkowane. Na terenach obecnego hrabstwa pojawili się nieznani dotąd mikroświatu przybysze. Według plotek, określali się mianem "Virtual England", czyli dosłownie "Wirtualnej Anglii", z czasem skracając nazwę do zlepku wyrazowego
"Virglandia". Zgodnie ze znalezionymi zapiskami, Virglandczycy zamieszkiwali, jak myślano, bezludne wyspy, ale z powodu skrajnego nieurodzaju, wyruszyli w świat w poszukiwaniu dobrego miejsca do osiedlenia się. I znaleźli.
Bullace. Do dzisiaj nie wiemy, w jaki sposób przybyszom udało się ominąć deportacji na granicy. Prawdopodobnie ominęli oni przejścia graniczne, płynąc do Sarmacji drogą morską od strony
Awary Południowej.
Populacja Virglandii wynosiła ok. 1300 osób, więc bardziej można było porównać tą "nację" do
plemienia aniżeli pewnego rodzaju mniejszości narodowej. Po kilku miesiącach, osadnicy zasymilowali się z Sarmatami, głównie z konieczności – nie byli samowystarczalni, nie uprawiali roli, nie mieli gospodarstw. Ich główną domeną był
handel, na którym zarabiać mogli jedynie w sarmackich miastach - przede wszystkim w Ferze. Najważniejszym towarem eksportowym były wszechobecne
dzikie śliwki, którymi zajadali się przede wszystkim kupcy teutońscy. Zielonkawego "złota" było na terenie dzisiejszego hrabstwa tak dużo, że można było zaliczać go wręcz do grona surowców niewyczerpalnych, biorąc pod uwagę świetną, sprzyjającą wszelkiej roślinności,
gellońską aurę.
Nieznana dotychczas nikomu Virglandia, zaczęła skupiać na sobie uwagę całej Gellonii i Starosarmacji, a nawet
mikroświata. Zjeżdżały do niej wycieczki, odwiedzały ją tłumy osób chętnych zobaczyć, jak wygląda życie "śliwkarzy", jakim to przydomkiem okrzyknięto przybyszów. W ich
kulturze nie było jednak nic specjalnego. Nie różniła się ona zbytnio od zwykłej, mikronacyjnej. Cała różnica polegała na śliwkach, a raczej
fortunie, jaką zbijali na nich, już właściwie tubylcy. Cotygodniowe, prywatne koncerty
ZPŻ Liliputek, a także wieczorki z poezją, organizowane przez sarmackiego Księcia-Seniora
Defloriusza Dymana Wandera nie były czymś, czym mogła pochwalić się jakakolwiek, mikroświatowa społeczność.
Miesiące mijały, a
potęga gospodarcza przybyszów rosła. Do dziś nie znaleziono rzekomych komnat, gdzie mieli oni przechowywać większość złota. Po pewnym czasie, na przełomie lat 2012/13, Sarmaci zaczęli przejawiać
zazdrość i złość, skierowaną w stronę Virglandczyków. Mieli za złe im, a przede wszystkim sobie, że to nie oni zajęli te żyzne tereny.
Bunt społeczny rósł, eksport spadł, a skarbiec pustoszał. Wódz społeczności, Martin Corntaker, 23 grudnia 2013 roku, wystosował publiczny apel o zaprzestanie prześladowań –
rabunki, napady na kupców były powszechne. Społeczność sarmacka miała jednak jeden cel. Pozbyć się przybyszów z ich terytorium na dobre. Na początku 2014 r., do Virglandii przyjechał Jego Książęca Mość,
Tomasz Ivo Hugo, składając "śliwkarzom" propozycję nie do odrzucenia. Mieli wynieść się z zajmowanych przez nich terenów, a zająć jedną z
prywatnych wysp samego Księcia. Niewiele czasu minęło, zanim w obecnym hrabstwie nie pozostało już żywej duszy. Korona zajęła całe terytorium i
zamknęła je dla widoku publicznego.
Dopiero wspomnianego 5 grudnia 2014 r., w opustoszałe,
zapuszczone tereny wpuszczona została odrobina nadziei na odzyskanie dawnej świetności. Jego Książęca Mość, Tomasz Ivo Hugo, postanowił nadać Albertowi Felimi-Liderskiemu w
lenno hrabstwo Bullace, znajdujące się na terenie dawnej Virglandii. Interesująca jest
geneza obecnej nazwy lenna. Przechadzając się po okolicy wspólnie z doradcami JKM, Albert co krok dostrzegał naturalny skarb tych terenów, dzikie śliwki. Po chwili zapytał:
- Kto zamieszkiwał te tereny w przeszłości?
- Do końca nie wiadomo. Mówili po
angielsku, tyle w sumie nam wiadomo.
Albert, zrywając śliwkę, rzekł:
- No to mamy
Bullace.
Następny rok upłynął pod znakiem gospodarowania terenu.
Architektura mieszkalna, przemysłowa. To wszystko miało przygotować lenno na przybycie nowych
osadników z całej Sarmacji...