C
hciałbym odnieść się do kwestii dalszego funkcjonowania Sejmu Walnego. Oczywiście jest debata w Sali Obrad, ale myślę, że artykuły na głównej mogą zainteresować, przyciągnąć jeszcze większą rzeszę ludzi. Może wypowie się ktoś nie mający możliwości wypowiadania się w debacie. Może uda się zainteresować kogoś z zewnątrz, żeby spojrzał świeżym okiem.
E
ksperyment o nazwie "Sejm Walny", udany czy nieudany, dowiódł jednego: polityka w starym ujęciu w Sarmacji się przeżyła i nie ma powrotu do starej formy. Sarmatom nie zależy na polityce w takim stopniu, jak chcieliby to widzieć niektórzy najbardziej oponujący przeciwko Sejmowi Walnemu. Przynajmniej nie polityka w ujęciu długofalowy. Bo incydentalna, akcydentalna i owszem. W starym systemie, krótko przed wprowadzeniem Sejmu Walnego, wręcz "co chwila" przeprowadzane były referenda, w wyniku niezadowolenia, wręcz oburzenia decyzjami rządzących. Ciekawe, że często najaktywniejsi podczas referendów, nie "pchali się" do wyborów albo gdy już doszli do władzy... trwali przy niej po prostu. W Sejmie Walnym rzadko się zdarza debata z udziałem większości (wszystkich?!) posłów. Ba! nawet głosowania niektórzy odpuszczają.
D
latego też schyłkowy okres starego systemu pokazuje, że powrót do tych rozwiązań może być dla nas niebezpieczny. Dlaczego? Bo polityka i rządzenie państwem się "rozregulowało". "Ktoś" wygrywał wybory i otrzymał legitymację do sprawowania rządów, do tworzenia prawa. I nagle pojawiał się "inny ktoś", kto nie wygrał i nie rządził, więc na każdą odpowiadał referendum. Oczywiście nikt nie zabrania referendów, ale u schyłku "zwykłego" Sejmu przyjęło to groteskowe rozmiary. Równocześnie pokazało inny problem naszej polityki. Osoby głosujące na osoby później rządzące... kontestowały decyzje rządzących - te, które były zawarte w programie. Tylko program, to był kolejny problem schyłku "zwykłego" Sejmu.
S
tary system nie zamykał drzwi do polityki, do Sejmu nowym obywatelom; robił to system z Senatem, ale też później tylko w pewnym zakresie. Jednak w wymiarze faktycznym, nowy obywatel miał znikome szanse na zostanie posłem. Chyba, że zblazowani starzy Sarmaci, mieli chwilowo dosyć Sejmu, byli nim znudzeni. Wówczas zdarzały się sensacje i ewenementy. Ale to były pojedyncze przypadki. Jeszcze w systemie dwuizbowym, brałem udział w dyskusji na temat otwarcia debat sejmowych dla wszystkich. Rozpoczął ją JKW Romański, ale potem zniknął i zostałem tak naprawdę sam na "polu bitwy". Zostałem zakrzyczany, czasem wręcz zrugany przez wszystkich doświadczonych Sarmatów. Ale idea (pewnie już wtedy nie nowa) pozostała i powracała co jakiś czas. I Sejm Walny w największy możliwy sposób tę ideę realizuje. Przekracza jej granice o setki kilometrów. Oto każdy, kto otrzyma obywatelstwo może stać się tego samego dnia członkiem stronnictwa i posłem. Sejm Walny spowodował, że argument osoby ubiegającej się o obywatelstwo: "bo chcę zająć się polityką w Księstwie", nabiera rzeczywistego wymiaru. A i kontrola Narodu w Sejmie Walnym może rozkwitnąć - wszyscy i na bieżąco mogą mieć na to wpływ. Trzeba tylko chcieć, a nie rezygnować już na starcie "bo ich jest więcej". Od tego m.in. jest polityka, żeby ten stan zmieniać.
I
co teraz z tym począć? W drugim akapicie napisałem, że Sarmatki i Sarmaci nie interesują się polityką, w tym powyżej, że każdy może zostać posłem. W zderzeniu tych obu rzeczy... wyłania się stary Sejm, ktoś mógłby rzecz. Ale pamiętajmy, że wówczas mamy przed sobą perspektywę tego, że o tym, które osoby, interesujące się polityką i chcące zostać posłami, zostaną nimi rzeczywiście, będą właśnie te osoby, których polityka nie interesuje. Bo w wyborach trzeba było uczestniczyć - niekorzystanie z czynnego prawa wyborczego mogło doprowadzić do utraty obywatelstwa. No, ale też, nawet jeśli garstka obywateli się interesuje polityką (och ten real), to w Sejmie mają wpływ na życie niemal wszystkich. Choć tak na prawdę, gdy ktoś nie interesuje się polityką, może nie mieć w Sarmacji z nią wcale do czynienia, jeśli będzie chciał.
Z
astanówmy się więc, czy chcemy powrotu do czasów, w których stracimy nowych obywateli, nieznajdujących dla siebie zajęcia, bo nie dostali się do Sejmu. Dla nas to się dzisiaj wydawać może śmieszne, ale nie możemy odbierać ludziom ambicji bycia politykiem. Właśnie po to m.in. tworzymy mikronacje - u nas łatwiej dojść do funkcji publicznych, niż w realu. Jeśli ktoś przychodzi do nas jako polityk, to musi minąć trochę czasu, zanim zobaczy bogactwo możliwości, jakie daje Sarmacja i które my dzisiaj widzimy. Bezsensownym byłoby takiej osobie dawanie mandatu posła w starym systemie "żeby został", "bo chce". Sejm Walny nie zastanawia się nad takimi sprawami, ale też weryfikacja kompetencji takiego polityka, nie jest bolesna, jak dla systemu, który przewiduje kilku, kilkunastu posłów.
N
ie mogę i nie będę udawał, że są głosy przeciwne Sejmowi Walnemu. Mogę się z nimi nie zgadzać, polemizować, próbować przekonywać. Ale możemy też znaleźć wspólną płaszczyznę porozumienia. Zreformujmy Sejm Walny. Jak nie nazywałaby się władza ustawodawcza, myślę że jeden warunek jest najważniejszy - nie powracajmy do swego rodzaju elitaryzmu mandatu poselskiego ze starego systemu. Referendum wbrew pozorom nie zostało zawieszone. Zmieńmy może kompetencje Sejmu Walnego tak, żeby pewien katalog najważniejszych spraw dla Księstwa mógł być podejmowany TYLKO w drodze referendum - np. wszystkie zmiany w Konstytucji, ustawy konstytucyjne.
mój txt wkrótce.
A sam dzisiaj pomyślałem że można by wprowadzić coś takiego że są wybory tylko na kanclerza na kadencję 1,5 miesiąca, który mówi co chce zrobić przez ten czas, ludzie głosują na niego i ten kto wygrywa ma władzę ustawodawczą + wykonawczą (z paroma wyjątkami) w całości dla siebie na czas kadencji. :)
Czy to aby nie lekka przesada? Urząd straci na atrakcyjności z uwagi na dużą ilość pracy oraz krótką kadencję - bardzo prawdopodobne, że nie znajdzie się zbyt wielu chętnych.
Czemu na dużą liczbę pracy? Nadal przecież jest RM, która sobie pracuje, nadal może być coś w stylu Sejmu doradczego (same debaty). Więc de fakto nie zmieniło by to obecnych obowiązków, jedynie dało więcej władzy. Ewentualny minus to że tracimy sejm, który jest atrakcyjnym miejscem politycznym.
No ale to tylko taki luźny abstrakcyjny pomysł :)
Popieram. Za krótko, a pracy za dużo.
Jeśli mógłbym coś zaproponować, to chciałbym poddać pod rozwagę następujące rozwiązanie do przetestowania.
Z każdego stronnictwa głosował by w sejmie przewodniczący i wice w imieniu ogółu stronnictwa ( przypadkach nieobecności wymienione osoby musiały by wskazać swoich zastępców na ten czas ).
Jedynym właściwym rozwiązaniem jest powrót do starego systemu i odpowiednia reforma pod tym względem, bądź stworzenie czegoś kompletnie nowego. Nie tkwijmy w czymś, co jest szkodliwe od samych założeń. I do tego namawiam Waszą Książęcą Mość i wszystkich Sarmatów: znajdźmy wspólną płaszczyznę porozumienia, ale poza Sejmem Walnym.
Odkrywcze to na pewno nie było, ale pozwolę sobie napisać pewien cytat, który bardzo lubię, pasujący do tej dyskusji. Dodam, że pochodzi od człowieka, którego podziwiam:
"Wielka polityka to tylko zdrowy rozsądek zastosowany do wielkich rzeczy"
Na marginesie... dobrze by było jak by wszystkie osoby deklarujące się jako politycy pamiętali właśnie o takich drobnych rzeczach :)
Dokładnie to samo można powiedzieć o Sejmie Walnym. Powyżej przedstawiłem kilka słów dlaczego Sejm Walny nie jest dobrym miejscem dla nowego obywatela, a w całej Sarmacji pełno argumentów o problemach Sejmu Walnego. Jego się nie da zreformować tak, by działał poprawnie – błąd tkwi w samym założeniu. I choć bardzo szanuję głos WKM, tak nie mogę w tej sprawie przyznać racji.
Wolałbym też, by rozmowa o systemie nie była oparta na hasłach (stary system się nie sprawdzał) a na faktach, z których powyższe problemy wynikały. Bo to nie w założeniach systemu tkwił problem, a w pewnych szczegółach.
Refedenda były z d*py - nie dlatego, że są złe jako takie - ale że pozwalały na przeprowadzanie zmian, na które nie godziła się aktualna większość sejmowa, tymczasem powinny co najwyżej uniemożliwiać zmiany, które chce wprowadzać taka większość.
Na dobrą sprawę w systemie referendów - debilnym kompletnie - wszystko dało się przeprowadzić poza Sejmem - i de facto funkcjonował dualizm sejmu i demokracji bezpośredniej - co zmniejszało atrakcyjność sejmu.
Po drugie - mnie zniechęcił, jeszcze za mojego panowania, motyw pozbycia się głosów ważonych - bo one były istotą tego co było założeniem (nie do końca zrealizowanym, ale realizowanym stale) Złotej Wolności - czyli sprzężenia zależności polityka - kultura - gospodarka. Temu służyły tantiemy, temu miało służyć uzależnienie głosów ważonych od np. posiadanych budynków - docelowo arystokrata, aby mieć głos ważony miał mieć pałac, a szlachcic dwór - które niszczyłyby się napędzając gospodarkę - z kolei, żeby było kogoś stać na dwór / pałac musiałby być jakoś tam aktywny gospodarczo, kulturalnie lub społeczny (tantiemy)
Śmiem twierdzić, że była określony był właściwie kierunek zmian - i spełniało to swoje rezultaty.
Późniejsze reformy demokratyczne i ciągłe majstrowanie przy systemie - nie mogło przynieść nic innego jak powrót do marazmu. Mówił o tym diuk de Miria - wskazując, że bolączką jest ciągła zmiana zasad - trochę jak z systemem rozgrywek w polskiej lidze.
Inaczej mówiąc - to czy jest sejm walny czy sralny jest kwestią trzeciorzędną. Pierwszorzędną jest to aby aktywność gospodarcza napędzała aktywność kulturalną i polityczną, polityczna kulturalną i gospodarczą a kulturalna gospodarczą i polityczną. Nie było to za czasów Złotej Wolności idealne - ale realizowana była pewna wizja. A cała ta debata dowodzi, że rozmawiamy o kolorze farby, kiedy jeszcze nie położono tynku.